
Na zajecia chodzic nie trzeba, nikt obecnosci nie sprawdza. I, jak sie okazuje, moga z tego wyniknac klopoty... Na zajecia sedziwego pana profesora chodzilo tak w porywach do 60 osob. No bo kto by sobie zajmowal wieczory od 18 do 20? Pan, sprytny i zapobiegawczy, przygotowal sobie 150 testow, zeby miec zapas... Egzamin pisalo sie w 3 grupach, ja bylam w trzeciej. I to w trzeciej doszlo do (jak na Wlochy przystalo) iscie dantejskich scen...
Najpierw prof (tak sie tu mowi do profesorow, wymawia sie mocno podkreslajac r, ale nie przdluzajac go "profff";) kazal nam sie policzyc i obiecal wyjasnic po co. Potem obwiescil (co ja jako fanka kryminalow i osoba wprawiona w wymyslaniu "co bedzie dalej" wiedzialam od poczatku), ze nie ma wystarczajacej ilosci testow. "Nie wiem skad sie panstwo wzieli, czy ktos po prostu przechodzil ulica i wpadl na egzamin, ale jest panstwa 200".
Co tu robic, co tu robic? Najpierw zaproponowal, ze ci, dla ktorych nie starczy, beda wypelniac testy juz wypelnione, tylko, ze dopisza swoje nazwisko i swoja propozycje poprawnej odpowiedzi. No dobrze, pol biedy, jak sie trafi na test kujona. Ale co, jesli poprzednik strzelal, a my bedziemy sie sugerowac jego odpowiedziami??? O zgrozo! Ostatecznie jednak prof zmienil zdanie i po rozdaniu czystych testow osobom bez kartek, ktore usiadly z tylu, a niej jak niektorzy madrze z przodu;) po prostu kazal wyjsc. "Prosze wyjsc. Tu jest egzamin!". Nie pomogly tlumaczenia, ze oni wlasnie na ten egzamin... Pokrzyczeli troche, pogestykulowali, trzasneli drzwiami (ach ten temperament!) i poszli... Zeby powrocic kiedy indziej.
.. no i co, no i co? napięcie jak u Stiega Larssona. jak Ci poszło. bo siedziałas chyba w połowie?
OdpowiedzUsuńNo i zdalam:) Pierwszy egzamin do przodu:)
OdpowiedzUsuń