wtorek, 31 lipca 2012

"Miejcie oczy szeroko otwarte" czyli zatrważające rady mieszkańców Neapolu


Neapol słynie z wielu wspaniałości: pizzy, piosenek, pięknej pogody. Ale jest też otoczony złą sławą i to nie tyle za sprawą tamtejszej mafii - Camorry, ile przez tak zwaną drobną przestępczość, przed którą przestrzegają wszyscy. Każdy słyszał o znajomym znajomego, który kupił na ulicy w Neapolu okazyjnie najnowszy model komórki, a gdy wrócił do hotelu, okazało sie, że w podelku jest cegła. Pytanie tylko, kto kupuje komórkę na ulicy w Neapolu i czy ta cegła mu się nie należy jako nagroda za wybitną inteligencję?


A tak serio,  pierwszy raz spotkaliśmy sie z przestrogami jeszcze przed wyjazdem, czytając przewodnik, skierowany w dodatku nie do cudzoziemców, a do Włochów. Wsród wskazówek praktycznych były rady dość oryginalne: chodzić tak, aby przewieszona przez ramię torebka znajdowała sie od strony muru, a nie ulicy; nie mieć przy sobie dokumentów, a tylko ich fotokopie itd. Postanowiliśmy zachować zdrowy rozsądek i nie dać sie zwariować, ale gdy tylko wysiedlismy na dworcu w Neapolu, odruchowo mocniej zacisnęliśmy dłonie na torbach i po 5 minutach pobytu w Neapolu pogratulowalismy sobie, że jeszcze nas nie okradziono:)


Nasze poczucie zagrożenia zwiększało się z każdą minutą za sprawą samych mieszkańców Neapolu. I to wcale nie kieszonkowców, złodziei czy innych bandytów, bo podczas trzydniowego pobytu nie widzieliśmy ani jednego rzezimieszka. Czuliśmy sie nieswojo za sprawa tych dobrych, przesympatycznych autochtonow, którzy każdą rozmowę z nami kończyli jakąś przestrogą. Na przykład pierwszego wieczoru poszliśmy na koncert muzyki neapolitanskiej w Castello Nuovo. Koncert skończył sie o 23 (nie o 3ciej nad ranem!), więc wcale nie tak późno, ale kiedy z niego wyszliśmy z zamiarem powrotu do hotelu, zaczęły sie schody... Juz siedzący koło nas podczas koncertu Neapolitańczycy na wieść o tym, że jesteśmy w ich mieście po raz pierwszy powtarzali jak mantrę "tylko uważajcie na rzeczy, miejcie oczy wokół głowy". 


Kiedy zaś na przystanku zapytaliśmy czekającego Włocha jak dojechać do naszego hotelu nie tylko zaproponował, że usiądzie blisko nas w autobusie "bo z nim jesteśmy bezpieczni", ale też poczekał z nami na tramwaj, do którego musieliśmy się przesiąść, a gdy tramwaj nie przyjechał, poszedł z nami na postój taksówek, żeby przypadkiem nic nam sie złego przez te parę metrów nie przydarzyło. Zdziwieni tego typu postawą mieszkańców następnego dnia zostawiliśmy w hotelu nawet obrączki... Zostawilibyśmy pewnie z rozpędu  i aparat (jak nam parę osób poważnie radziło), gdyby nie to, że wzięliśmy go po to, by robić zdjęcia w mieście, a nie w hotelu:)


Doprawdy dziwna jest ta atmosfera niepokoju, którą przesiąka się w Neapolu... Rezultat jest taki, że turyści raczej omijają to miasto (bardzo ich było mało pomimo sezonu i weekendu), a śmiałkowie, którzy do niego przyjeżdżają widza potencjalnego złodzieja w każdej napotkanej osobie. Zgodnie z radami rozglądaliśmy się bardzo uważanie i wniosek z obserwacji jest taki, że niczego dziwnego nie zauważyliśmy, nikt w naszej obecnosci nie krzyczał nawet "łapać złodzieja", nikt nie uciekał ze skradzioną torebką... 


Za to w zeszłym tygodniu w centrum Florencji, o której nikt złego słowa nie powie, widzieliśmy jak policjanci zakuwaja kogoś w kajdanki... Tak więc albo mieliśmy super dużo szczęścia (i odpowiednio dużo oleju w głowie, żeby nie zapuszczać się w ciemne zaułki), albo ta zła fama Neapolu jest nieco przesadzona. Jeśli zauważyliśmy brak pieniędzy w portfelu, to tylko dlatego, że w torbie przybyło pamiątek, a w brzuchach neapolitanskich przysmaków! Tak więc nie bójcie się Neapolu, zachowajcie środki ostrożności, które zachowujecie w każdym innym dużym miescie, ale nie dajcie sie zwariować!!!!


poniedziałek, 30 lipca 2012

Pierwsze wrażenia z Południa


Hurra! Udało sie nam w końcu dojechać na południe Włoch! Właśnie wróciliśmy z pierwszej wyprawy do Neapolu i miasteczek położonych niedaleko tej stolicy Mezzogiorno. Neapol... tego miasta nie da sie opisać jednym słowem. Różnorodności, kolorów, języka, kuchni czy ludzi jakich można tu spotkać nie można tez zamknąć w jednym zdaniu.


W Neapolu przywitała nas pizza, absolutnie jedna z najlepszych jakie kiedykolwiek jedliśmy. W takiej zwykłej pizzerii di fronte hotelu, w którym mieszkaliśmy. Swoją drogą, warto pamiętać, że owo wyrażenie "di fronte", na przeciwko, ma w Neapolu trochę inne znaczenie. Jak zaobserwowalismy, na przeciwko oznacza przeważnie trochę na prawo lub na lewo, a nie dokładnie na przeciwko z drugiej strony ulicy.


Tez słyszeliście ze pizza neapolitańska jest najlepsza na świecie? To chyba dobrze slyszeliscie, cos w tym chyba jest. Jest ona bardzo sottile, cienka, ale na brzegach trochę grubsza, chrupiąca, ale nie twarda tylko delikatna, rozpływająca się w ustach. Jak świeżutka bułeczka, dopiero co wyjęta z pieca opalanego drewnem, mięciutka w środku i chrupiąca wokół. Pierwsza pizzę znaleźliśmy w typowej, napolitanskiej pizzerii, jak sie okazało pózniej bardzo popularnej, bo w bardzo popularnej dzielnicy, w ktorej znajdował sie nasz hotel. Niby wszystkie przewodniki i Napolitanczycy jak sie pózniej okazało przestrzegają przed okolicami dworca gdzie podobno łatwo zostać okradzionym, ale w kontekście całej naszej podrozy mamy trochę wrażenie, ze chodzi o uprzedzenia na tle rasistowskim, bo przez trzy dni o rożnych porach dnia nie zauważyliśmy absolutnie nic co mogłoby wzbudzić nasz niepokój. Z naszego więc doświadczenia wynika ze w Neapolu trzeba zachować ostrożność tak samo jak w innych dużych europejskich metropoliach, nadzwyczajnych problemów w okolicy naszego hotelu nie zauważyliśmy. Zgodzimy sie jednak z tym, ze okolica wyglądała na zamieszkana przez ludzi średnio majetnych i stad tez sądzimy, ze nasza pizzza była taka dobra, bo przecież narodziła sie jako tanie jedzenie biedoty. Pierwsza pizza w zwykłej, przydroznej "ristorante", gdzie z uporem barana brano nas za Włochów z Trentino Alto Adige, bo tak bardzo cieżko było sie tam dogadać po włosku ze nasz akcent nie wydawał sie nawet bardzo zagraniczny, okazała sie wiec strzalem w dziesiątkę, pizzą wyśmienitą.



Neapol a raczej jego mieszkańcy przyciągają tez na początku uwagę specyficzna moda, według jakiej sie ubierają. Kobiety a zwłaszcza nastolatki uwielbiają tu wielkie materialowe kokardy podobne do tych, które pojawiały sie na ulicach polskich miast zwłaszcza w okresie komunijnym na początku lat 90. 


W Neapolu znaleźć można cała gamę kolorów tego typu ozdób. Co do ubrań, w modzie są kolory dość żywe: zielony, żółty, różowy, wszystkie w tonie flashy. Te wszystkie barwy, z dodatkiem pomarańczowego i czerwonego, są tez bardzo popularne w przypadku lakieru do paznokci. 


Najzabawniej było oglądać wystawy sklepowe prezentujące możliwości zestawienia tego typu kolorów kiedy inspiracji szukały przed nimi wierne fanki, ubrane w te flashubrania. Totalny kosmos. 


Neapol jest tez miastem, w którym królują skutery i praktycznie nieobecne są rowery. Jak dowiedzieliśmy sie od lokalnych dziennikarzy, Neapol jest dla autochtonow zbyt gorzysty, zeby można po nim było jeździć rowerem. To jak jeździ sie tu skuterem, samochodem lub transportem miejskim zasługuje jednak na osobny post. 

czwartek, 26 lipca 2012

piątek, 20 lipca 2012

Kopuła Bruneleschiego czyli o architekturze i rywalizacji w czasach Renesansu

Każde miasto ma swój symbol. Paryż ma Wieżę Eiffela, Turyn Molle Antonelliana… Symbolem Florencji jest bez wątpienia kopuła katedry Santa Maria del Fiore, bo jej czerwona bryła jest widoczna z wielu miejsc w tym mieście i zdaje się górować nad całą Florencją. Zbudowana w latach 1420 - 1436, jest ponadto jednym z najbardziej znanych dzieł architektury renesansu. 




Przyznacie sami, że kopuła Santa Maria del Fiore góruje nad Florencją


A wszystko zaczęło się od konkursu ogłoszonego przez biskupa Florencji w 1418 roku. Katedra, choć budowana od ponad stu lat, ciągle nie miała kopuły.  Arnofli, który zaprojektował katedrę, zapewne chciał aby przykryta była kopula, ale jego potomnym ciężko było znaleźć sposób na zbudowanie kopuły o rozpiętości ponad 40 metrów. A koniecznie chciano zbudować ogromną kopułę, a nie płaski dach, żeby przegonić rywalki Florencji: Pizę i Sienę, których katedry są zwieńczone kopułami. Nie lada orzech do zgryzienia. Ze względu na imponujący rozmiar nie można było zastosować używanych w budownictwie rusztowań i trzeba było wymyślić sposób na ich zastąpienie. Konkurs wygrał mało znany artysta Filippo Bunelleschi, z wykształcenia złotnik, który, zainspirowany architekturą bizantyjską i romańską, zaprojektował kopułę żebrową o podstawie osmioboku, murowaną przy pomocy podwieszanych rusztowań o zmniejszanym wieńcu.



Przekrój kopuły.
źródło: Alessandro Conti, "Artisti del quatrocento a Firenze",Firenze, Octavo, 1998, s. 28


Kopula Brunelleschiego ma dwie powłoki, a w górnych partiach kamień zastąpiony jest lżejszą cegłą. Dzięki tym wszystkim pomysłom kopuła Brunelleschiego, zainspirowana kopułą Panteonu w Rzymie, ujrzała światło dzienne. 

A tutaj możecie obejrzeć ciekawą animację na temat kopuły: 



Dzięki zastosowaniu tych wszystkich nowatorskich rozwiązań, budowa tej kopuły otwiera renesans w architekturze. Na zawsze zmienia też sposób postrzegania zawodu architekta. Po raz pierwszy połączono rolę projektanta i wykonawcy, nadając architekturze charakter artystyczno-naukowy, łączący sztukę ze skomplikowanymi matematycznymi wyliczeniami.


A tak wygląda wnętrze kopuły
Co ciekawem Filippo Brunelleschi zaprojektował kopułę, ale zgodnie z wizją artysty renesansowego, nie pozostawił po swoim projekcie żadnej dokumentacji. Ba, Brunelleschi to prawdziwy renesansowy artysta-indywidualista. Początkowo miał współpracować ze swoim rywalem Lorenzo Ghinertim, który sprzątnął mu już wcześniej sprzed nosa kontrakt na północne drzwi do florenckiego baptysterium. Jak się pewnie domyślacie nie mógł znieść myśli o współpracy z wrogiem i za radą Donatella tak długo udawał chorego, aż Ghiberti przyznał, że nie jest w stanie wprowadzić w życie projektu Brunelleschiego, bo go zupełnie nie rozumie. Dlatego do dziś kopuła nazywana jest Kopula Brunelleschiego.

Budowie kopuły Brunelleschi poświęcił właściwie całe życie, ale w między czasie zaprojektował inne ważne dla Florencji budowle, takie jak Szpital Niewiniątek, kościół San Lorenzo czy kaplica Pazzich w kościele Santa Croce.

Na kopułę można wejść, aby podziwiać panoramę miasta i okolic. Ta przyjemność kosztuje 8 euro. Jeszcze nie byliśmy, nie wiemy więc czy warto. Ktoś z was wchodził? 


środa, 18 lipca 2012

Santa Maria del Fiore - katedra kontrastów


Piszę te słowa z nie byle jakiej miejscówki:) Siedzę właśnie w bibliotece miejskiej we Florencji, na tarasie kawiarnianym, a podnosząc głowę znad laptopa widzę słynną kopułę Brunelleschiego, kopułę florenckiej katedry Santa Maria del Fiore. 


Taki mniej więcej mam widok na katedrę z miejskiej biblioteki. Ja się nie skarżę na swój los;)

Tak upływają nam tu dni. Michał oprowadza po katedrze (także po polsku, wiec zapraszamy), a ja pracuję na bibliotecznym tarasie. A wieczorami razem odkrywamy Florencje. Jedynym problemem jest słaby internet, więc pewnie nie będziemy mogli pisać tak często jak byśmy chcieli.

A jest o czym pisać! Sercem miasta jest niewątpliwie katedra poświęcona Matce Boskiej Kwietnej (Santa Maria del Fiore), która jest niezwykle ciekawa, ale i wymagająca, jeśli chce się ja naprawdę zrozumieć. Jest pełna kontrastów, sprzeczności i niespodzianek. Aby podzielić się wszystkim, czego się na jej temat dowiedziałam od Michała, potrzeba będzie kilku postów:)

Trudno na przykład pojąć ogromny kontrast między bogato zdobiona fasada a surowością wnętrza kościoła. Bogata polichromia zewnętrzna, według niektórych ocierająca się o kicz, według innych przepiękna, zamienia się we wnętrzu w prostotę, która podkreśla niewątpliwie rozmiary katedry (długość katedry to 153 metry, a szerokość i wysokość to 90 metrów).

Bogato zdobiona fasada...


... i surowe wnętrze katedry
http://www.duomofirenze.it/storia/catt-int.htm


Tej surowości wnętrza Santa Maria del Fiore nie da się bynajmniej wytłumaczyć ubóstwem Florencji średniowiecznej czy renesansowej. Jak wiemy, było to miasto (a właściwie republika, bo to czasy poprzedzające zjednoczenie Włoch, które miało miejsce zaledwie 150 lat temu) bardzo bogate, głownie dzięki produkcji wełny i obecności kupców i rzemieślników. Jak wiec wyjaśnić prostotę wnętrza katedry? Otóż powody są dwa. Po pierwsze, takie wnętrze kościoła odpowiada duchowości średniowiecznej Florencji, w której żyli reformatorzy życia religijnego tamtych czasów : San Giovanni Gualberto, Sant' Antonino i Girolamo Savonarola, którzy walczyli z przywarami ówczesnego Kościoła, np. z symonią. Po drugie, katedra została zbudowana za pieniądze miejskie, publiczne, a nie ufundowana przez jakąś bogatą i wpływową lokalną rodzinę. Miała być kościołem państwowym, cywilnym, kościołem ludu, dlatego nie pozwolono lokalnym rodom na wykupowanie przestrzeni we wnętrzu kościoła i zatrudnianie artystów do dekorowania tych przestrzeni. Ten charakter „cywilny” katedry podkreślają freski, płaskorzeźby i popiersia, które możemy podziwiać w katedrze, jak choćby dwa freski przedstawiające florenckich kondotierów namalowane przez Ucello i del Castagno. Mamy też dzieła poświęcone Giotto (który zaprojektował dzwonnice), Brunelleschiemu (zaprojektował kopułę) czy Dantemu (autorowi „Boskiej komedii” i wielbicielowi Florencji). Te wszystkie postaci nie były związane z jedną rodziną, tylko przyczyniły się do rozkwitu Florencji jako republiki, służyły publico bono.

Oczywiście, oprócz tej „cywilnej” ikonografii, w Duomo znajduje się wiele dzieł o tematyce religijnej, które świadczą o ewolucji chrześcijaństwa w renesansie i wiele mówią o tak zwanej „walce o dusze” miedzy Kościołem Katolickim a kościołami protestanckimi. Ale o tym w następnym odcinku, bo jest to równie ciekawe co skomplikowane ! 


niedziela, 8 lipca 2012

Fare fiasco czyli edukacja przy stole

Ech, jak przyjemnie znów być we Włoszech! Michał jest już we Florencji, gdzie będzie pracował jako przewodnik i to nie byle gdzie, a w samej Santa Maria del Fiore! Jeśli wiec macie ochotę na zwiedzanie bazyliki z przewodnikiem, to zapraszam! Wprawdzie zasadniczo Michał reprezentuje Francję i ma oprowadzać wyłącznie po francusku, ale myślę, że na hasło "Rok we Włoszech" coś da się zrobić:)  

Ja też niedługo dotrę do Florencji, ale powrót do Włoch zaczęłam od Mediolanu w zwiazku z pracą. A że mam tam już sporo przyjaciół, od razu zanurzyłam sie we włoskość po czubek głowy:) A przy okazji jednego z obiadów ze znajomymi odkryłam lingwistyczną ciekawostkę i kolejny most polsko-włoski, którym się chciałam dziś podzielić:) 

A było to tak. Moi znajomi zdają sobie sprawą, że są słowa, których nie rozumiem, i starają mi się je prewencyjnie tłumaczyć. Jeden z nich użył przy stole słowa fiasco i czym prędzej zapytał, czy wiem, co oznacza to slowo. Zgodnie z prawda odpowiedziałam, że nie bardzo, ale że kojarzy mi się z jakąś klęską, klapą, nieudanym projektem. No bo przecież po polsku też mówimy "fiasko". Wzbudziłam tym skojarzeniem powszechny podziw biesiadników, którzy uznali to za dowód świetnej znajomości włoskiego. Oto jak polski pomaga we włoskim;) Okazało się jednak, że nie jest to pierwsze znaczenie tego słowa, a tylko znaczenie metaforyczne. Czy wiecie więc co to tak naprawde jest fiasco? Skad wzięło się to określenie na niepowodzenie?

Otóż fiasco to nic innego jak tylko pękata butelka na wino w plecionym koszyczku. 

Fiasco Chianti

Dlaczego więc kojarzy się dziś z niewypałem? Bo dawno temu we Florencji, jeszcze w renesansie, żył pewien aktor, który zabawiał bogatych mieszkańców występami, które  codziennie dotyczyły innego przedmiotu. Jego błyskotliwość i kreatywność była znana w całym mieście. Aż pewnego dnia przyniósł ze sobą właśnie fiasco i zrobił spektakl o tym przedmiocie. Niestety, jak się pewnie domyślacie, nie odniósł pożądanego sukcesu. Został wygwizdany, a jego kariera nagle się zakończyła. Innymi slowy ha fatto fiasco. 

Uwielbiam takie opowieści i małe odkrycia, bo to według mnie najlepszy sposób poznawania tak ważnych w każdym języku idiomów czyli modi di dire. Takie "wykłady" przyjaciół zostają w głowie o wiele bardziej niż jakikolwiek kurs językowy.

Ja na razie jestem w Madrycie na konferencji, ale w czwartek dołączę do M. we Florencji, gdzie zostajemy do 8 sierpnia. Bądźcie więc z nami, blog znów odżyje! Viva Italia!!!