czwartek, 10 marca 2011

11.03.10 Pomaranczowa rewolucja

Dzis wracamy do poniedzialkowej zagadki. Niestety nikt nie dal sie nabrac i nie napisal, ze chodzilo o targ pomaranczy:) Kinga odpowiedziala poprawnie w rekordowym tempie. Wielkie gratulacje dla niej! Zdjecia zostaly rzeczywiscie zrobione podczas karnawalu w Ivrei, gdzie pojechalismy w ubiegla niedziele, zeby przyjrzec sie slynnej bitwie na pomarancze:)


Bitwa na pomarancze to moment kulminacyjny karnawalu w Ivrei, wydarzenie wyjatkowe i znane nawet poza granicami Wloch. Bitwe tocza ze soba dwie grupy ludzi. Pierwsza, bardzo liczna grupa symbolizuje lud Ivrei, uzbrojony w pomarancze, ale pozbawiony jakiejkolwiek ochrony. Ubrani w tradycyjne stroje nie maja zadnych kaskow czy kamizelek pomaranczoodpornych. Druga grupa jest duzo mniej liczna.




Ci ludzie jada na wozach ciagnietych przez konie i rzucaja w tlum pomaranczami. Jadacy na wozach reprezentuja moznych, przeciwko ktorym buntuje sie tlum. W przeciwienstwie do "plebsu" "mozni" sa ubrani w "zbroje" przypominajace stroje amerykanskich rugbistow i w maski. To wszystko ma ich chronic przed uderzeniami pomaranczy. Gapie identyfikujacy sie z "pomaranczowa rewolucja" moga kupic czerwone czapki w ksztalcie skarpety, ktore symbolizuja umilowanie wolnosci i poparcie dla rewolty ludu.



Za wejscie do historycznego centrum Ivrei po to, by ogladac bitwe trzeba zaplacic 7 euro (naszym zdaniem duzo za duzo), chyba, ze nosi sie stroj oznaczajacy przynaleznosc do jednej z walczacych grup. My takiego stroju nie mielismy, bo chcielismy tylko popatrzec, wiec zostalismy zatrzymani przez straznikow pilnujacych wejscia do starej czesci miasta. Na szczescie chwile wczesniej poznalismy pare Wlochow z Ivrei w strojach karnawalowych i w humorach wskazujacych na to, ze nieprzerwanie swietuja co najmniej od poprzedniego wieczoru. I nasz nowy znajomy wynegocjowal dla naszej trojki darmowe wejscie, no bo przeciez "jestesmy z nim" i "jestesmy jego przyjaciolmi". Dzieki tej przyjazni zaoszczedzilismy po 7 euro na glowe i udalismy sie jeszcze czystymi ulicami starego miasta na glowny plac, gdzie niedlugo miala zaczac sie bitwa...


Na placu tlum, na srodku ludzie przebrani w stroje karnawalowe rozgrzewali sie juz do walki. Rozgrzewka to dosc osobliwa, bo polega na tym, ze w malych grupkach jedna osoba wychodzi na srodek, a reszta znajomych w nia rzuca pomaranczami i wyciska sok na wlosy. W koncu trzeba sie powoli szykowac na cialo klejace sie od soku, szczypianie w oczy, posklejane wlosy... Napiecie rosnie, gapie chowaja sie za specjalna siatka  ktora rozciagnieta jest wzdluz fasad budynkow i chroni jednoczesnie fasady i ludzi. Robi sie coraz tloczniej. 




I wreszcie sa! Na plac wjezdza pierwszy woz zaprzezony w udekorowane konie i natychmiast sypie sie na niego grad pomaranczy. Ludzie na wozie nie pozostaja dluzni napastnikom i toczy sie naprawde zawzieta walka. Woz rusza, zatrzymuje sie w kolejnym miejscu, scenariusz sie powtarza. Wozow jest cale mnostwo, rozdeptanych pomaranczy coraz wiecej, w powietrzu unosi sie zapach pomaranczy...



Po jakis 40 minutach zaczyna nam sie powoli nudzic, chyba osiagnelismy juz pulap ciekawosci. No bo w sumie jak dlugo mozna patrzec na ludzi, ktorzy naparzaja sie pomaranczami? :) Dolaczamy do korowodu ludzi wychodzacych zza siatki, uwazajac, zeby wpasowac sie pomiedzy jeden woz a drugi i nie dostac przy tym pomarancza. Brodzimy w pomaranczach (radzimy nie jechac na karnawal do Ivrei w nowych butach) i w bardzo dobrych humorach opusczamy Ivree. Bo w Ivrei (choc to bardzo przjemne miasteczko), nie ma wlasciwie nic poza karnawalem i bitwa pomaranczy. Dlatego warto tam pojechac na to konkretne wydarzenie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz