Wlosi popisali sie na przyjazd naszych przyjaciol i ich weekendowy pobyt w Turynie naznaczony byl licznymi smiesznymi sytuacjami. Opowiemy Wam dwie historie, ktore nie mialy sobie rownych.
Wracajac z wycieczki w Alpy, jak zwykle dzieki mnie, skrecilismy nie tam, gdzie trzeba i nagle znalezlismy sie w zupelnie nieznanej nam czesci Turynu. A ze po rakietkowym wysilku kiszki marsza graly, a obiecana w nagrode pizza juz przywodzila swym zapachem, postanowilismy jak najpredzej zapytac o droge do centrum. Okazja nadazyla sie na najblizszych swiatlach. Uchyliwszy szybe mojego okna zapytalam stojacego obok nas Wlocha jak jechac do centrum, a konkretnie na corso Regina Margherita. Na co kierowca rozpoczal swoj wywod zasypujac bardzo konkretnymi wskazowkami. Niestety zapamietalam niewiele, a Michal w ogole nic, a to wszystko ze stresu. Bo kierowca kontynuowal swoj wywod nie baczac na to, ze zapalilo sie zielone, wszyscy na nas trabia, a Michal probuje juz dyskretnie ruszac...
Tak wiec dalej nie wiedzielismy jak jechac. I pan kierowca to chyba wyczul, bo na kolejnych swiatlach zatrzymal sie przed nami, wysiadl z samochodu niespiesznym krokiem poszedl do mojej szyby, powiedzial dobry wieczor i wyjasnil wszystko raz jeszcze. Madonna!!! (ulubiony okrzyk zdziwienia naszej sasiadki). To, ze w Turynie dlugo pali sie czerwone wiedzielismy. Ale ze kierowcy urozmaicaja sobie czekanie gawedzeniem z pasazerami innego samochodu...:)
Niniejszym dziekujemy panu kierowcy, za to, ze trafilismy do wyczekiwanej pizzerii. Ale to nie byl koniec przygod. W Turynie jest oczywiscie problem z miejscami parkingowymi, wiec zaparkowalismy kawalek od pizzerii. Po dotarciu do niej zobaczylismy jednak, ze jest pod nia wolne miejsce na parkingu i silna grupa pod wezwanie zarezerwowala je, a Michal pobiegl po auto. W tym samym momencie podjechal fiat panda z 4 mezczyznami w srodku. Na nasze "riservato" mlody kierowca tylko sie usmiechnal, burknal cos pod nosem i zaparkowal w miejscu niedozwolonym. No bo co to niby za rezerwacja, skoro samochodu jeszcze ciaagle nie ma... Patrzymy, a on... wchodzi do pizzerii, do ktorej i my mielismy isc. Co wiecej, pizzeria byla wtedy jeszcze dla klientow nieczynna... Wniosek: pracuje tam i na pewno napluja nam do pizzy. A pizzeria byla neapolitanska...
I co? Nie dosc, ze nie napluli (chyba) to jeszcze mlody chlopak slyszac, ze my do tej pizzerii wpuscil nas do srodka przed otwarciem (zebysmy nie marzli), stal przy naszym stoliku i gadal z nami chyba z 10 minut (okazalo sie, ze tez student). Bardzo o nas dbal, pytal, czy niczego nam nie potrzeba. Na to Michal, wiedzac, ze to we Wloszech czesto spotykane, powiedzial, ze jest nam dobrze, ale jesli restauracja zaproponuje nam darmowe drinki, to nie odmowimy:) I dostalismy je, pod pretekstem dlugiego oczekiwania na pizze, a tak naprawde od naszego nowego kolegi:) no bo przeciez nie bylismy niemili "rezerwujac" miejsce parkingowe. My bylismy tylko "fighi" czyli sprytni. A spryt sie ceni:))))Okazalo sie, ze chlopak nie byl nawez zdziwiony nasza "rezerwacja" parkingu. Ponoc wszyscy tak robia:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz