sobota, 11 września 2010

10.09.11 Goraczka sobotniego dnia (uff jak goraco...)

Nasze weekendowe sniadanko
To, ze Wlosi sa mili i zwawi wiedza wszyscy. I dlatego chyba Ci Turynscy to juz chyba sa przemili i przezabawni. 

No wiec polecamy wszystkim Erasmusa we Wloszech, bo rzeczywiscie istnieje i prosperuje tu swietnie Sportello Casa, w ktorym mozna znalezc bez problemu mieszkanie, mozna nawet przebierac w ofertach. Do tego dochodzi swoisty folklor (mloda Wloszka, ktora musi na chwile przerwac rozmowe z nami, zeby lamentowac nad zanzara tigre - "komarzyca tygrysica", ktora ja w miedzyczasie ugryzla.

Ciekawi jestesmy bardzo, jak bedzie wygladala tu nasza nauka, bo ogolnie na kazdym kroku (na przyklad jak sie probujemy dowiedziec, kiedy bedzie wiadomo kiedy i czy w ogole w tym semestrze odbeda sie zajecia, ktore nas interesuja) slyszymy ze non c'è problema - nie ma problemu, si deve aspettare - trzeba poczekac 

Nie ma to jak sok z czerwonych pomaranczy i widok na Alpy :)

Takich zbawnych histrorii podczas dnia dzieje sie wiele. Dzisiaj, jako ze mamy sobote, zaczelismy dzien od pojscia na targ po pomarancze na sok na sniadanie i rogaliki z nadzieniem smietankowym. 

Wloskie mercato jest bardzo sympatyczne i rzadzi sie swoimi prawami. Nie ma na przyklad mowy o wepchaniu sie do kolejki. Jak przyszlismy po wspomniane rogaliki i nie moglismy stwierdzic, z ktorej strony trzeba stanac, okazalo sie, ze wloskie casalinghe - gospodynie domowe - patrzac na nas bystro powiedzialy kto za kim przyszedl i kto za kim stoi wskazujac nam pania, ktora przyszla ostatnia przed nami i za ktora moglismy stanac. Najsmieszniej, ze taki staruszek co to chyba stal tam najdluzej, zostal obsluzony jak juz odchodzilismy, jak akurat nikogo nie bylo, bo wczesniej wloskie gospodynie zatroszczyly sie o to, zeby zalatwic sprawy jak najszybciej. Kolejka kolejka, ale... o swoje sprawy trzeba dbac :) 

Zaparkowalismy, dalej wspinamy sie do
bazyliki Superga sami


No i we Wloszech nie mowi sie 10 deka tylko jedno etto, zeby dostac 100 gram, ale tego dowiedzielismy sie od usmiechajacego sie pana sprzedawcy, bo przeciez jestesmy we Wlosezch - non c'è problema :)))


Potem poszlismy do pobliskiego supermarketu, zeby dokupic jeszcze pare rzeczy. Nie moglam znalezc cukru i tak sie juz zbieralam w sobie, zeby kogos zapytac, kiedy uslyszlam okrzyk: SIGNORINA! I zobaczylam wpatrzone we mnie oczy staruszki. Podchodze, a ona do mnie taka apostrofe kieruje: 

Przed bazylika

« Moja droga, jako ze jestes znacznego wzrostu (tu daje Czytelnikom minute na smiech;) podaj mi prosze ten oto ser ». No to ja ten ser jej sciagam i przy okazji pytam o cukier. A ona mi na to, ze stoi sobie tam na poczatku alejki. Po czym konspiracyjnym szeptem mowi: « Ale nie kupuj go!!! ». Ja po lekturze i obejrzeniu « Gomorry » juz myslalam; ze to cukier mafijny, z burakow sadzonych na chemicznych odpadach rakotworczych. A ona mi tlumaczy « tu za rogiem jest inny market i tam jest cukier 20 centow tanszy, tam kup! W ogole tam kupuj, co tansze! ». I takim to wszystko wladczym tonem mowila, ze sie balam normalnie wziac ten drozszy cukier;) Ale Michal stanal na wysokosci zadania i stwierdzil, ze skoro i tak mamy juz co nieco w koszyku, to moze i ten cukier wezmiemy, zamiast isc jeszcze gdzie indziej. To Signora byla w stanie zrozumiec. I kiedy wrocilam z przeplaconym kilogramem cukru w dloni, oni juz byli niemal przyjaciolmi, bo okazalo sie, ze Pani mieszka 3 domy od nas (oczywiscie dla niej kolejka w markecie byla swietna okazja do zapytania gdzie mieszkamy;) i co wiecej, przychodzi do naszej kamienicy na kawe do kolezanki. Tak wiec Signora jest wszedzie, a ja sie musze uczyc oszczednosci, bo jak mnie kiedys zdybie na korytarzu z cukrem ze zlego marketu....

Tutaj ciagle jeszcze lato

Jako ze Turyn mozna powiedziec juz troche znamy ( w koncu najlepsza lodziarnia juz wyczajona;), dzis wybralismy sie POZA MIASTO:) Mialo sie jechac 15 minut, ale jako przyszly Pilot Wycieczek zapewnilam Mezowi trase dluzsza i bardziej ekscytujaca, bo w zakrety obfitujaca. 



No ale dojechalismy do Basilica di Superga (nienajladniejszy to twor architektury sakralnej, zreszta i tak nie weszlam, bo jak przystalo na letnia pore bylam porozbierana), ktora znajduje sie na gorze (670 metrow). Warto tam pojechac z 2 powodow: mozna podziwiac piekna panorame Alp i mozna sie wybrac na piesze wycieczki/rowerowe wyprawy w gory. Dzis nasza wizyta miala charakter eksploracyjny, ale ciag dalszy na pewno nastapi. Aha! Niedogodnoscia sa osy, ktore sa tam wszedzie i chca dzielic z nami pomidory z kanapek, a temu zdecydowanie mowimy NIE! Niech se kupia! Byle nie przeplacaja;)


Panorama Turynu

A tu zblizenie - tu gdzies niedaleko tego mostu (na szczescie nie pod;) mieszkamy :))))



1 komentarz:

  1. Widzę, że aklimatyzacja błyskawiczna:)) Kibicuję, ciekawe, na jak długo starczy Wam zapału do systematycznego dodawania notek:D Buziaki! Aga

    OdpowiedzUsuń