Podczas naszego pobytu we Włoszech tak sie cieszylismy możliwościś śledzenia włoskiego kina na bieżąco, że zupełnie w kąt poszło kino włoskie sprzed lat, to najbardziej znane i lubiane. Aż do wczoraj, kiedy znurzeni połowa zeszłorocznego hitu (a wedlug nas kitu) "Basilicata coast to coast", aby pokonać marazm, za namowa Emilki sięgnelismy po "Cinema Paradiso" Giuseppe Tornatore. I był to strzał w dziesiątkę! Jeśli macie ochotę na przyjemny, ściskajacy za gardło, wywołujący uśmiech i nostalgię za czarem czasów bezpowrotnie straconych to gorąco polecamy!
Historia jest bardzo przyjemna. Znany włoski reżyser Salvatore na wieść o śmierci swojego przyjaciela Alfredo, starego operatora z kina Paradiso, wraca pamięcią do czasów dzieciństwa spędzonego w sycylijskim miasteczku. Jego dzieciństwo przypada na czasy powojenne, będące też okresem popularyzacji kina. Mały Toto zafascynowany magią ruchomych obrazków zaprzyjaznia sie z Alfredo, od którego uczy sie obsługiwać projektor i kręcić własne filmiki małą kamerą. Szczególnie częstą bohaterką jego filmików staje się Elena, piękna córka dyrektora banku, w której Toto szaleńczo się zakochuje.
Reżyserowi doskonale udało sie zbudować atmosferę małomiasteczkowej, sycylijskiej sielanki. Piękne, pełne ciepłych barw obrazy, znakomity Salvatore Cascio jako rezolutny Toto, przepiękna muzyka Ennio Moricone. Poza tym film ten można zrozumieć na wiele sposobów. Jako film o dorastaniu, o miłości do kobiety czy wreszcie jako kinowe przemyslenia na temat samego kina, jego ewolucji, fascynacji nim, przeżywania go. Tego nie można przegapić!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz